Józef Korycki - najbardziej poszukiwany przestępca przełomu lat 70. i 80. - wciąż pozostaje tajemniczą postacią. Niewiele jest źródeł, w których można znaleźć o nim informacje. Do tego są one sprzeczne. Prof. Marek M. Kamiński w książce „Gry więzienne. Tragikomiczny obraz polskiego więzienia”przedstawia Koryckiego jako człowieka, który „całe życie występował przeciwko władzy komunistycznej”. I nawet jeżeli jawi się on jako bandyta, to honorowy, który kradł pieniądze komunistom i często rozdawał je miejscowej ludności. Krótko mówiąc - Janosik końca XX wieku. Z drugiej strony mamy relacje byłych oficerów Milicji Obywatelskiej z miesięcznika „Policja”, którzy twierdzą, że Korycki był przez długi okres konfidentem MO i komunistycznej bezpieki. A gdy już urwał się ze sznurka swoim mocodawcom był pospolitym bandytą, który ma na sumieniu śmierć młodego mężczyzny.
Chłopak z Radzynia
Korycki urodził się w 1933 lub 1934 roku w robotniczej rodzinie w Radzyniu Podlaskim. Tam skończył liceum i zdał maturę. W konflikt z prawem popadł w latach 50 - zdezerterował z wojska. Prof. Kamiński pisze, że niespełna 20-letni Korycki uciekając wziął radzieckiego pułkownika jako zakładnika. A gdy ujawnił się pół roku później dostał krótki wyrok dzięki poststalinowskiej odwilży. Tymczasem były pułkownik MO Jan Płócienniczak twierdzi, że Koryckiego szybko wypuszczono, bo poszedł na układ z bezpieką.
17 lat za kratami
Pewne jest, że wolnością długo się nie cieszył. Wkrótce dokonał pierwszego napadu z bronią, na prezesa Powiatowego Związku Gminnych Spółdzielni w Łukowie. Użył wtedy pistoletu, ale jedynie na postrach. Miał wystrzelić cztery razy w sufit.
Ujęto go natychmiast. Trafił do więzienia, w którym miał czuć się jak ryba w wodzie. Z relacji wynika, że miał posłuch wśród więźniów i cieszył się dobrą opinią wśród strażników. Często miano go nagradzać za dobre sprawowanie skracając kary pozbawienia wolności. W sumie podaje się, że do końca lat 70-tych Korycki miał spędzić za kratami aż 17 lat. Siedział za kradzieże, posiadanie broni, a także włamanie się do rodzinnego grobowca byłych właścicieli ziemskich.
W październiku 1979 roku Korycki opuścił zakład karny w Chełmie i w ciągu kilkunastu miesięcy stał się najbardziej poszukiwanym przestępcą w Polsce.
Partyzant
Korycki był inteligentnym przestępcą. Miał zdolności przywódcze i talenty organizacyjne. Wykorzystał to tworząc swoją przestępczą grupę, do której starannie dobierał ludzi. Na terenie byłych województw bialskopodlaskiego i siedleckiego, gdzie dokonywał napadów, zbudował siatkę informatorów. Miał swoje meliny u zaprzyjaźnionych gospodarzy. Podobno pomieszkiwał także u samotnych kobiet. Potrafił radzić sobie w lesie, gdzie budował ziemianki. Żył jak partyzant, ale współczesny, bo jak opowiadali jego kompani nie rozstawał się z tranzystorowym radiem i starał się także w miarę regularnie czytać gazety.
O inteligencji Koryckiego świadczy m.in. to, że swym kompanom narzucił pewne zasady. Aby zyskać przychylność mieszkańców Podlasia unikali okradania osób prywatnych. Ich łupem padało mienie spółdzielcze czy też państwowe.
Z wizytą u sołtysa
Pierwszego napadu grupa Koryckiego miała dokonać w listopadzie 1979 r. w Hołownie. Zamaskowani i uzbrojeni w pistolety mężczyźni odwiedzili miejscowego sołtysa żądając wydania pieniędzy. Kiedy sołtys spytał, czy ma też oddać swoje, Korycki uspokoił go: „Biorę tylko komunistyczne”. Podobnie sytuacja miała wyglądać podczas napadu na sołtysa wsi Żeszczynka. Tam Korycki miał krzyczeć: oddaj bolszewickie pieniądze, bo zastrzelę.
Grupa dokonała całej serii napadów i włamań. Celem były m.in. sklepy spółdzielcze i stacje CPN.
Romantyczny bandyta
Barwnie jej działalność opisywał prof. Kamiński: „Okradał komunistyczne państwo i rozdawał jego majątek biednym chłopom. Każdą akcję rozpoczynał nieoczekiwaną wizytą u sołtysa znanego z komunistycznych sympatii. Rubaszny olbrzym z kałasznikowem na plecach paradował niedbałym krokiem przez wioskę do sołectwa i żądał komunistycznych pieniędzy. Osobisty majątek sołtysa nie interesował go. Następnie rozdawał zdobyczny grosz rolnikom lub nakazywał im kupić traktor dla całej wioski, figlował z wioskowymi dziewuchami, jadł, pił i znikał. Przed odejściem nakazywał sołtysowi, by złożył rezygnację. Chłopi go ubóstwiali i wspierali, jak tylko mogli. Karmili go i dawali broń zakonserwowaną i zakopaną po wojnie "na wszelki wypadek". Pewnego razu delegacja rolników zaoferowała "Janosikowi" sowiecki czołg T-34, starannie ukryty w stodole. Podczas inspekcji okazało się, że czołg był w niezłym stanie technicznym, ale brak amunicji uczynił go bezużytecznym”.
I polała się krew
Z biegiem czasu grupa Koryckiego rozszerzyła swoją „działalność” na rabunki pociągów towarowych na bocznicach (kradli atrakcyjne towary: sprzęt elektroniczny, meble, dywany). Podczas jednego z nich, w październiku 1980 roku, doszło do tragedii. W jednym z wagonów czuwali ojciec z synem, pilnując kupionego cementu, który był wtedy towarem deficytowym. Spłoszyli złodziei, jednak w odpowiedzi padła seria z pistoletu maszynowego. Kule trafiły 20-letniego Wojciecha D., który nie przeżył. O zabójstwo podejrzewano Koryckiego, który nosił ze sobą pepeszę, jednak dostatecznych dowodów na to nie było. Nawet gdy milicji udawało się czasem ująć któregoś ze wspólników Koryckiego, to nic się to zdawało. Nikt nie chciał sypać.
Z pepeszy do MO
„Janosik” skutecznie unikał milicyjnych obław. A gdy zdarzyło się raz, że go nakryto, to skończyło się strzelaniną. W lutym 1981 roku milicjanci szukali Koryckiego w Olszewnicy. Późnym wieczorem dwóch funkcjonariuszy przeszukiwało jedno z gospodarstw. Zastanowiły ich zamknięte na klucz drzwi do kuchni. Kazali gospodarzowi otworzyć. Ten wykonując polecenie nagle uskoczył w bok, a milicjanci ujrzeli siedzącego za stołem Koryckiego z gotową do strzału pepeszą. Poważnie ich podziurawił, mieli jednak szczęście – przeżyli.
Operacja „Szakal”
Przez następne miesiące Korycki skutecznie ukrywał się przed milicją. W końcu jednak w grudniu 1981 roku wprowadzono w Polsce stan wojenny. Wojskowe władze nie mogły sobie pozwolić na tolerowanie działalności „podlaskiego Janosika”. Powołano specgrupę, która miała znaleźć Koryckiego. Zmobilizowano potężne siły. 14 maja milicjanci uzyskali wiarygodną informację, że Korycki ze wspólnikiem ukrywa się w lesie koło miejscowości Misie, kilka kilometrów od Międzyrzeca. Z Warszawy błyskawicznie ściągnięto uzbrojoną po zęby brygadę szturmową. Nad okolicą pojawiły się śmigłowce. Około godz. 11 miejsce pobytu Koryckiego było szczelnie otoczone. Komandosi wkroczyli do lasu kryjąc się za opancerzonymi transporterami. Uzbrojony w dubeltówkę wspólnik Koryckiego nie wytrzymał napięcia, poderwał się z ziemi i zaczął uciekać. Ujęto go bez problemów. Potem relacje są sprzeczne
Chcieli go dobić?
Prof. Kamiński tak opisuje to wydarzenie: „Gdy pętla zacieśniła się, „Janosik” zdecydował, że nie weźmie na swoje sumienie niczyjej śmierci. Przed kryjówką błądziło po omacku kilku szeregowców, łatwy cel dla jego kałasznikowa. Zamiast do nich strzelać, ukląkł na ziemi, położył kałasznikowa przed sobą, przeżegnał się i palnął sobie w łeb z sowieckiego nagana”.
Milicjanci wspominają to inaczej. Korycki, uzbrojony w pepeszę i nagana, miał otworzyć ogień. Zasypano go gradem pocisków. Trafiły go w rękę, nogę, jeden z nich utkwił w głowie. Prof. Kamiński pisał, że podobno milicjanci chcieli go dobić, przeszkodził im jednak wojskowy oficer. Tak zakończyła się operacja „Szakal”.
Życie z kulą w głowie
Przewieziono go do szpitala w Międzyrzecu, gdzie miał przejść skomplikowaną operację. Kula, która trafiła go w głowę i utknęła między półkulami miała ocalić mu życie. Nie można go było w takim stanie osądzić i skazać na karę śmierci. Żadne ze źródeł nie podaje, kiedy zmarł.
«Weather forecast from Yr, delivered by the Norwegian Meteorological Institute and NRK»
Copyright 2020 © Międzyrzec.info
Lokalny portal informacyjny