Strona używa cookies (ciasteczek). Dowiedz się więcej o celu ich używania. Klikając "Zgadzam się" wyrażasz zgodę na "Politykę Prywatności" i używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Ogłoszenia
5.0°C
Kontakt
gmina Międzyrzec Podlaski

Rzekomy pomór drobiu: Skuteczny system odszkodowań szansą na utrzymanie produkcji zwierzęcej i płynności finansowej gospodarstw

5 maja 2025 11:29 | autor: red.Mi

W ostatnich dniach grudnia 2024 r. na fermach w Dołhołęce stwierdzono rzekomy pomór drobiu. Lekarz weterynarii niezwłocznie ustanowił obszar zapowietrzony i zagrożony, a właściciel ferm, w których, pomimo licznych zabezpieczeń, rozpoznano ognisko zakaźnej choroby, musiał liczyć się z wybiciem 720 tysięcy sztuk ptactwa. Przerwa w działaniu rolnego przedsiębiorstwa trwała 70 dni, co przełożyło się na wstrzymanie jednego cyklu produkcyjnego. Odszkodowanie pokryło wartość samego ptactwa, natomiast koszty przestoju i bieżącego utrzymania fermy były dość znaczące. O tym, jak zakaźna choroba wpłynęła na gospodarstwo, a także o skuteczności rządowego systemu wsparcia dla poszkodowanych rolników rozmawiamy z właścicielem zarażonego stada, Arkadiuszem Zaniewiczem, pełniącym funkcję przedstawiciela rolników powiatu bialskiego w Lubelskiej Izbie Rolniczej.

Wirus zaatakował pomimo działań bioasekuracyjnych

30 grudnia 2024 r. Powiatowy Lekarz Weterynarii w Białej Podlaskiej wyznaczył na terenie gminy Międzyrzec Podlaski obszar zapowietrzony oraz zagrożony, co było następstwem stwierdzenia w Dołhołęce ogniska choroby zakaźnej - rzekomego pomoru drobiu (ND). Ognisko rozpoznano na fermie drobiu Arkadiusza Zaniewicza, gdzie zaobserwowano podwyższone upadki i znaczący spadek kondycji ptactwa.

- Tak naprawdę nie wiemy, co wpłynęło na zarażenie stada. Powiatowy Inspektorat Weterynarii w Białej Podlaskiej nie stwierdził źródła pochodzenia choroby, a podobna sytuacja wystąpiła na innych fermach drobiu w województwie podlaskim i mazowieckim. Wirus, który dostał się na teren fermy, pochodził z całą pewnością z zewnątrz - stwierdził Arkadiusz Zaniewicz , członek Lubelskiej Izby Rolniczej, właściciel fermy drobiu w Dołhołęce, gdzie drób hodowany jest w dwunastu budynkach, w pełni zabezpieczonych według standardów ochrony biologicznej. Na wjeździe znajduje się instalacja w postaci bramy dezynfekcyjnej dla wjeżdżających i wyjeżdżających pojazdów, pracownicy zobowiązani są do stosowania działań bioasekuracyjnych w postaci środków dezynfekcyjnych i ochronnej odzieży. Pomimo stosowanej na co dzień bioasekuracji wirus dostał się na fermę i spowodował ogromne spustoszenie.

Próbki pobrane z zakażonej fermy zostały dostarczone do laboratorium w Puławach, które potwierdziło rzekomy pomór drobiu. Podczas kontrolnych działań nie stwierdzono żadnych uchybień bioasekuracyjnych, natomiast w celu zapobiegnięcia rozprzestrzenieniu się wirusa fermę objęto zakazem przemieszczania zwierząt oraz wywozu paszy i innych towarów związanych z produkcją. Zarażone ptactwo zostało poddane zagazowaniu w obiektach, w których na co dzień bytowało, a następnie wywiezione przez firmę świadczącą usługi utylizacji zwierząt.

- Łącznie zutylizowano 720 tysięcy sztuk drobiu. Wybito wszystkie zwierzęta znajdujące się wówczas w obiektach. Straty były duże, ponieważ drób był już w wieku ubojowym, a dodatkowo zutylizowano całą znajdującą się tu paszę - podał szczegóły właściciel fermy.

System odszkodowań vs płynność finansowa gospodarstw

Rzekomy pomór drobiu oraz ptasia grypa to choroby zwalczane z urzędu, co w praktyce oznacza, że hodowcy nie mają możliwości ubezpieczenia fermy od wystąpienia w niej ogniska zakaźnego. Hodowcom przysługuje natomiast odszkodowanie przyznane przez państwo.

- Obowiązuje nas procedura dotycząca zwalczania chorób zakaźnych. Biegli oszacowali straty, następnie wyliczono kwotę odszkodowania. W tym przypadku nie ma lepszych, ani gorszych, procedurę, która została wdrożona na mojej fermie, reguluje odpowiednia ustawa - wyjaśnił Arkadiusz Zaniewicz.

Tyle tytułem teorii - hodowcy oczywiście mogą liczyć na pokrycie strat w zakresie uśmierconego drobiu, natomiast muszą sobie radzić sami z pozostałymi stratami, na jakie narażone było gospodarstwo w czasie przestoju, również regulowanego przepisami.

- Do odszkodowania należałoby doliczyć koszty przestoju, jak i koszty finansowe. Zwracają nam przeliczone koszty netto, co nie oznacza, że jesteśmy w stanie doliczyć odsetki od kredytów, w efekcie wielokrotnie grozi nam utrata płynności finansowej, szczególnie w czasie oczekiwania na wypłatę odszkodowania - zauważył hodowca drobiu. - Na to nie mamy wpływu, choć tak naprawdę wszystko to powinno ulegać ewolucji, ponieważ system wypłaty odszkodowania powinien działać tak, jak sama gospodarka - bezpośrednio za działaniem winny pojawić się przelewy, niestety, tutaj to nie działa dokładnie w ten sposób, mają na to wpływ procedury urzędów, które często odstają od rzeczywistości, w jakiej hodowcy prowadzą swoją działalność. Na podstawie własnego doświadczenia stwierdzam, że działanie Powiatowego Lekarza Weterynarii było szybkie i skuteczne, natomiast najważniejszą rolę w całej sytuacji zagrożenia chorobami zakaźnymi zwierząt pełni system szybkiej wypłaty odszkodowania, który powinien zapewnić gospodarstwu utrzymanie płynności finansowej i szybkie odtworzenie produkcji.

Likwidacja ogniska w postaci utylizacji ptaków w Dołhołęce trwała zaledwie 3 dni, natomiast działania zmierzające do utylizacji obornika i paszy zajęły cały tydzień. Od dnia stwierdzenia zarażenia do ponownego rozruchu hodowli, czyli łącznie przez 70 dni, na fermie nie było żadnego drobiu. Biorąc pod uwagę, że jeden cykl produkcyjny trwa 6 tygodni, czyli 42 dni, przestój spowodowany chorobą wywołał straty obejmujące jeden pełny cykl i część kolejnego. Nowe stado zostało wstawione na fermę dopiero po otrzymaniu negatywnego wyniku prób pobranych przez Powiatowy Inspektorat Weterynarii.

- Wstawienie nowego stada regulowały przepisy prawne, które dotyczyły likwidacji strefy obejmującej ogniska na terenie powiatu bialskiego i gminy Międzyrzec Podlaski. Ostatnie ognisko stwierdzono w Łukowisku i to do przepisów je obejmujących musieliśmy się dostosować - stwierdził hodowca.

Szczepienia orężem w walce z chorobą zakaźną

Dziś fermy drobiu w Dołhołęce pracują na pełnych obrotach. W dwunastu obiektach prowadzona jest hodowla ok. 600 tysięcy sztuk ptactwa. Szczęśliwie dla producenta nie spadło zapotrzebowanie na drób, co wiąże się m.in. z dość szerokim pasem, jakim objął teren Polski rzekomy pomór drobiu. Choroba postępowała szybko, pojawiając się w październiku i listopadzie 2024 r. w województwie podlaskim, następnie zaatakowała teren województwa mazowieckiego - powiat łosicki i siedlecki, kolejno województwo lubelskie - powiat bialski, łukowski i radzyński, rozlewając się na kolejne województwa. Wkrótce zachodnią część Polski zaatakowała druga choroba zakaźna drobiu - ptasia grypa, która zajęła Żuromin, Sierpc, Kalisz, całą Wielkopolskę, gdzie do dziś występują jej ogniska.

- Zadziałało prawo rynku. Bardzo wielu hodowców na dużym terenie zostało pozbawionych możliwości produkcji, co spowodowało, że na rynku jest mniej mięsa. Dziś rynek jest głodny. Produkcja przed chorobą i po niej w zasadzie nie różni się, zwalczyliśmy ją, zdezynfekowaliśmy fermy i obecnie na tym terenie nie ma ognisk. W dalszym ciągu obowiązują nas procedury bioasekuracyjne, przede wszystkim zostały wzmożone szczepienia, zarówno w wylęgarni, jak i na samej fermie. Firmy dostarczają nam nowe szczepionki, w laboratoriach trwa walka z rzekomym pomorem drobiu, ponadto rozporządzenie ministra nakazuje szczepienie wszystkich kur wylęgowych - wymienił podejmowane przez rząd działania właściciel fermy. Dziś z podobną sytuacją mogą mierzyć się hodowcy bydła, którzy stoją przed zagrożeniem w postaci choroby o nazwie pryszczyca. Tu również jedyną szansą ochrony przed wybiciem stad jest stosowanie szczepień ochronnych oraz wzmożony system bioasekuracji, przede wszystkim na granicach państwa, tak aby wirus nie atakował zlokalizowanych na jego terenie gospodarstw.

Co w przypadku stwierdzenia kolejnych ognisk choroby?

Każda kolejna choroba zwierząt powoduje zarówno spadek ilości mięsa na rynku, jak również wzrost kosztów jego produkcji. Warto tu wspomnieć, że nasilenie na przełomie lat 2024/2025 rzekomego pomoru drobiu spowodowało istotny wzrost kwoty utylizacji jednej sztuki drobiu - mowa tu o wzroście o 100% w stosunku do ceny sprzed zakażenia.

- To negatywne zjawisko. W momencie, kiedy występuje ognisko choroby, wszyscy patrzą na możliwości techniczne samej utylizacji i to jest rzeczą najważniejszą. To przesłania pozostałe kwoty i całą otaczającą tę sytuację ekonomię. Dla mnie, jako dla gospodarstwa, wzrost ceny utylizacji nastąpił o 100%. Obecnie utrzymuje się ta cena i nie spodziewam się, by wróciła ta z poziomu sprzed choroby - podsumował członek Lubelskiej Izby Rolniczej, wyrażając swoją obawę o następną podwyżkę ceny utylizacji w przypadku stwierdzenia kolejnych ognisk choroby w przyszłości, co spowoduje dalsze wzrosty kosztów dla gospodarstwa. - To koszty zarówno dla nas, jak i budżetu państwa. Liczymy się również z tym, że rosną wszystkie koszty, przy jednoczesnym braku wzrostu rentowności produkcji. A przecież najważniejsze jest to, byśmy mieli na naszym terenie rozwój produkcji zwierzęcej, przy czym nie możemy mówić tylko o produkcji roślinnej. Musimy być samowystarczalni, to znaczy, że  zboże, które produkujemy, musimy przetwarzać na mięso. Padły nam już świnie, teraz mamy zagrożony drób i bydło, więc robi się niebezpiecznie.

Dodaj swój komentarz:
  • captcha
  • Komentarze zawierające treści powszechnie uznane za obraźliwe lub niecenzuralne zostaną usunięte
    reklama | ogłoszenia | regulamin | kontakt

    «Weather forecast from Yr, delivered by the Norwegian Meteorological Institute and NRK»

    Copyright 2020 © Międzyrzec.info
    Lokalny portal informacyjny